Minął rok od tych tragicznych wydarzeń. Można by rzec:
fatum.
Jednakże to był tylko początek nowych zdarzeń. Przeprowadziłam się do nowego domu, bliżej mojej nowej uczelni. Tak, zdałam egzaminy. Z pozytywnym wynikiem. Dostałam się na najlepszą uczelnię w stanie. Miniony rok był burzliwy. W szpitalu wpajali mi,że jestem chora, natomiast najbliższi utwierdzali, że jestem całkiem normalna, ale zagubiona. Tak na prawdę ani jedni, ani drudzy nie mieli racji. Nikt jej nie miał. Ja sama nawet nie jestem świadoma, co jest prawdą, a co fikcją.
Mój nowy domek był nieduży, poprzedni sprzedałam rodzinie spodziewającej się drugiego dziecka. bardzo sympatyczna Joanne i jej arogancki mąż Jackson. Mała Lily była słodka, falowane włosy, nieustannie uśmiechnięta.
Rok akademicki zapowiadał się całkiem nieźle. Poznałam nową koleżankę - Adeline. Sympatyczna. Z poprzednimi znajomymi kontakt nieco się urwał. Każde z nas poszło na inną uczelnię jednak mieliśmy kontakt mailowy, czasami telefoniczny.
Siedziałam na ganku mojego nowego domu z Adeline popijając Sommersby o smaku jabłkowym.
Wokoło słychać było wieczorne śpiewanie ptaków, słońce zbliżało się ku ziemi, niebo było pomarańczowo-różowe. Delikatny wiaterek kołysał świat do snu. Adaline wierzgała nogami na huśtawce, ja natomiast siedziałam na drewnianych schodkach prowadzących do wejścia. Często w ten sposób spędzałyśmy czas, odkąd w sumie poznałyśmy się. Ona - dziewczyna tajemnicza, jednak przede mną otworzyła się. Jej rodzice byli patologiczni, pili, brali narkotyki. Dlatego też uciekła. Odkąd jest tutaj zaznała spokoju.
- Tete, myślisz, że damy radę? Dzisiaj te wszystkie spojrzenia na uczelni były okropne. Każdy się tak gapił jakby zobaczył ducha.
Ducha.... to słowo mnie prześladowało. Tym razem nie wzdrygnęłam się. Przecież jestem wariatką po leczeniu.
- Damy radę, będzie fajnie. Ade wiesz? Jesteśmy studentkami!
Mój głos był tak wesoły, jak dawniej kiedy wszystko było dobrze.
- I? - zapytała z wyczuwalnym podekscytowanie w głosie Adeline.
- To oznacza, że możemy pić legalnie piwo, imprezować, spotykać się z chłopakami, bawić się. Życie studenckie jest piękne.
Obie wstałyśmy, zakołysałyśmy, wzięłyśmy się pod pachy i chwilę próbowałyśmy tańczyć, jednak wpływ bąbelków procentowych powodował, że wyszło nam to nieudolnie.
- Adeline. Co ty na to... Uhm, może zamieszkałabyś ze mną? Byłoby mi zdecydowanie raźniej. Nie wiesz jak to strasznie jest mieszkać samej, jest tak samotnie, tak nudno, tak...
- Tak, chętnie. - przerwała mi Ade.- To chyba najlepszy dzień w moim życiu.
- Jeden z najlepszych. - przerwałam jej w połowie zdania.
W jej oczach dostrzegłam łzy wdzięczności. Chyba od dawien dawna ktoś otworzył do niej dłoń, na którym nie było noża a serce.
***
Kolejny dzień zapowiadał się genialnie. Mimo, że czułam jak moja głowa pulsuje, a gardło woła wody to szłam zadowolona na uczelnię. Tego dnia założyłam niebieską bandamkę, krótkie szorty i czarną bluzeczkę. Pachnące drukarnią książki spoczywały w moim plecaku, który był już nieco zużyty po kilku sezonach. Spotkałyśmy się z Adeline tuż przed wejściem do budynku, musiałyśmy dotrzeć do skrzydła B. Obie byłyśmy na jednym roku, w jednej grupie. Biegłyśmy, żeby zdążyć na 8 na pierwsze zajęcia., nie wypadało się spóźnić. Po drodze nieco zakołowało mnie i wpadłam na chłopaka. Torba z książkami wydała łomot uderzając o ziemię, ja natomiast wylądowałam tuż przed nią. Podniosłam nieco wzrok. Niebieskie jeansy. Czerwona obcisła koszulka. I..
W tamtym momencie wydawało mi się, że mam zwidy, gdyż przed moimi oczami ukazał się Havier.
To było niemożliwe. On? Żywy?