Dziś będzie inaczej. Powtarzałam sobie to codziennie odkąd po ostatnim spotkaniu zmieniłam tymczasowo swoje miejsce zamieszkania.
- Zapewne masz na imię Teresa. Przedstaw się grupie.
Siedziałam otoczona kilkoma osobami w małym pomieszczeniu. Na przeciwko mnie był chłopak, który bez przerwy dotykał swoje zęby. Obok mnie była dziewczyna, która rozmawiała sama ze sobą. Ja natomiast widziałam duchy. Tak, właśnie siedzę w sali, która mieściła się w szpitalu psychiatrycznym. Sama się zgłosiłam. Nie mogło być prawdą, żebym widziała Haviera. To wszystko jest urojone. Zakochana w duchu? Idiotka.
- Cześć. Mam na imię Teresa. Widzę duchy. Jestem zakochana w jednym z nich. - wyjąkałam bez zastanowienia. Mówiłam to po raz 30. Tak, miesiąc już jestem na leczeniu psychiatrycznym. I jest mi dobrze. Nie widuję zjaw, zmarłych a tym bardziej żadnego ducha światłości.
- Jesteśmy tu, żeby ci pomóc. Opowiesz nam swoją historię? Chętnie cię wysłuchamy. - odpowiedziała terapeutka.
Kolejny raz opowiedziałam jak to feralnego dnia spotkałam na plaży Haviera. To brzmiało niedorzecznie. Tak, właśnie to jest wyjaśnienie - wymyśliłam sobie to wszystko. Żadna miłość. Żaden prawdziwy dotyk.
- Brawo za odwagę. Jesteś tutaj to znaczy, że jesteś bliska wyleczenia.
Tak, tym bardziej kiedy patrzę na te wszystkie osoby żyjące w swoim świecie ja chyba jestem najbliżej powrotu do zdrowia.
"Świruska, której się pogorszyło po śmierci bliskiej osoby" - tak powinna brzmieć diagnoza, jednak jeżeli mam precyzyjnie się wyrazić to wygląda ona następująco: "Pacjentka chora na schizofrenie". Stan faktyczny? Leczenie prawie zakończone. 31 dni leczenia i wypis do domu. W szpitalu wpoili mi dwa fakty: raz, jestem psychicznie chora oraz dwa, nie ma żadnego, powtarzam żadnego Haviera. Wszyscy lekarze mnie polubili. Czas spędzony tutaj na lekach typu "głupi jaś" nie był czasem zmarnowanym. Każdego dnia dostawałam nowe zadanie, stawiano poprzeczkę wyżej i wyżej.
Ostatniej nocy miałam problemy ze snem. Rozstawałam się z miejscem, gdzie pomagano mi wrócić do rzeczywistości. Jednak kiedy nadszedł sen, przeklinałam go ponad wszystko. Havier. Opis całego snu. Przyglądał mi się z daleka. Między nami była bariera nie do pokonania. Była noc, ja spowita ciemnymi hmurami, całkiem naga. On niczym bóg, w świetlistej aurze.
Lekarze, wszędzie lekarze. Obudziłam się w innej sali niż do tej pory przebywałam. Nie mogłam poruszać rękami, nogami. Z trudem otworzyłam oczy. Kaftan, biały. Sala, biała. Pierwszy raz mnie tutaj przyprowadzono. Właściwie leżałam. Pomimo tego, że byłam ubrana w komiczny kaftan, byłam przypięta pasami do łóżka. W oddali słyszałam tylko głosy lekarzy.
- Dostała atak.
- Krzyczała. Jej oczy były czerwone.
- Panie doktorze budzi się.
Poczułam ukłucie. Zapadłam w głęboki sen .
Kolejny miesiąc w tym więzieniu...
środa, 28 grudnia 2016
wtorek, 29 listopada 2016
Rozdział 4
Nazajutrz wstając wcześnie rano zmieniłam swoją decyzję - nie spotkam się z tym chłopakiem. Tym bardziej nie na plaży. To nierealne, on nie istnieje. Te słowa kilkanaście razy powtarzałam tak, aby zapamiętać. Jednak z drugiej strony na myśl o spotkaniu, które miałoby się z nim odbyć przez moją twarz przeszedł cień uśmiechu, takiego prawdziwego, jak kilka miesięcy temu - szczerego, bez bólu. Silna wola po kilku godzinach poddała się. Zerwałam się popołudniu szybko z miejsca i pod wpływem impulsu wyruszyłam w stronę pobliskiej plaży. Nieco zdezorientowana zorientowałam się, że to nie ja chciałam tam iść. Tak jakby ktoś miał wpływ na moje decyzje, jakby "siedział mi w głowie". Nie, niemożliwe. Szum wody zagłuszał myśli. Spojrzałam na niebo. Ciemne. Jedyne co je rozświetlało to droga gwiazd.
- Tam jest mały wóz.- ktoś musnął mnie ręką po policzku. Odruchowo drgnęłam. Serce na moment stanęło mi w miejscu. To był on. Poznałam jego aksamitny głos.
- Tak, a tam duży wóz. - pokazałam palcem w kierunku gwiazdozbioru, wyciągając rękę tak, jakbym chciała signąć po nie.- Kiedyś słyszałam, że jak ktoś odchodzi to jedna gwiazda umiera. - w oku zakręciła mi się łza. Wyobraziłam sobie, jak gdzieś na niebie moja gwiazda tli się, ostatkami sił próbując żyć.
- Moja była tam. O, tam. - wziął moją rękę i wskazał miejsce, gdzie teraz było pusto.
Pod wpływem emocji rzuciłam słowo: Havier.
Chłopak się spłoszył. Przez chwilę panowała cisza, krępująca cisza.Nie słyszałam bicia jego serca, nie słyszałam jego oddechu, nawet płytkiego. Słuch miałam całkiem dobry.
- Rozumiem, że znasz moją historię. Rozumiem, że opowiedziała ci ją Isobel?
- Skąd znasz jej imię?- zdziwiłam się.
- Chyba pominęła parę faktów. Ona była młodą kobietą, piękną. Byliśmy w tym samym wieku. Ona kochała mnie, ja kochałem ją. Jesteś taka sama jak ona Tereso. Kropka w kropkę. Byliśmy z dwóch różnych światów. Ja bogaty, ona średniej klasy. Nie przeszkadzało nam to jednak, bo potęga uczucia była ogromna. To tutaj ją poznałem. Tutaj się zakochaliśmy. Isobel była jednak już z kimś w związku. Dzieliła uczucia na dwa, to mnie też zabiło. Resztę historii znasz - miejscowy dramat znad morza. Zapomniałem dodać jedno. Jak to się stało, że ze mną rozmawiasz? Nadal taki młody.. Duszą jednak już nie.. Wiesz co to są duchy światłości? Tereso? Tereso, słuchasz mnie?
Zszokowana tym wszystkim nie umiałam dobrać odpowiednich słów.
- Duchy światłości? Mityczne stwory z baśni. Nie isntieją.
- Miło, że z takim opanowaniem to mówisz. Duchy światłości, to takie półżyjące osoby, które dostały drugą szansę. Mamy za zadanie pomagać potrzebującym. Jesteśmy wysłannikami prosto od Boga. Teleportacja i te sprawy, kochana.
Nie potrafiłam niczego sobie uporządkować w głowie. Duchy światłości? Babcia, która miała dwóch mężczyzn? Havier, ciągle chodzący po ziemi, jej miłość? Nie mogłam pojąć, dlaczego nigdy mi nie powiedziałam prawdy. Napomknęła tylko powierzchownie o całej tej historii, jakby bała się ujawnić ten sekret.
- Czy moja babcia jest szczęśliwa? - zapytałam znienacnka.
- To Isobel ma już wnuki? Czy teń swiat w tak oszalałym tempie się zmienił? Czy ja już straciłem poczucie czasu? Myślałem, że jesteś jej córką.
- Nie znam swojej matki. Nie wiem, jaką osobą była. Babcia zastępowała mi rodzicielkę. Tego się trzymajmy, ok? Odpowiedz mi na moje pytanie.
- Tupet jak Isobel.- zawadiacko uśmiechnął się młodzieniec.
- Nie jestem Isobel! Jestem Teresa.
- Isobel jest szczęśliwa. Jest w dobrym miejscu, będzie jej tam jak w raju.
Spojrzałam mu w oczy. I właśnie w tym momencie zapalił się ten ognik, który poruszył moje rozerwane na kawałki serce, aby się zespoiły. Rzeczywiście, oczy miał takie, jak opowiadała babcia, piękne. Kantem dłoni dotknął mojego policzka. Jego ręce były rozpalone. Zamknęłam oczy. Jedyne czego chciałam to tego, aby mnie pocałował. Jednak nie zrobił tego. Zniknął...
- Tam jest mały wóz.- ktoś musnął mnie ręką po policzku. Odruchowo drgnęłam. Serce na moment stanęło mi w miejscu. To był on. Poznałam jego aksamitny głos.
- Tak, a tam duży wóz. - pokazałam palcem w kierunku gwiazdozbioru, wyciągając rękę tak, jakbym chciała signąć po nie.- Kiedyś słyszałam, że jak ktoś odchodzi to jedna gwiazda umiera. - w oku zakręciła mi się łza. Wyobraziłam sobie, jak gdzieś na niebie moja gwiazda tli się, ostatkami sił próbując żyć.
- Moja była tam. O, tam. - wziął moją rękę i wskazał miejsce, gdzie teraz było pusto.
Pod wpływem emocji rzuciłam słowo: Havier.
Chłopak się spłoszył. Przez chwilę panowała cisza, krępująca cisza.Nie słyszałam bicia jego serca, nie słyszałam jego oddechu, nawet płytkiego. Słuch miałam całkiem dobry.
- Rozumiem, że znasz moją historię. Rozumiem, że opowiedziała ci ją Isobel?
- Skąd znasz jej imię?- zdziwiłam się.
- Chyba pominęła parę faktów. Ona była młodą kobietą, piękną. Byliśmy w tym samym wieku. Ona kochała mnie, ja kochałem ją. Jesteś taka sama jak ona Tereso. Kropka w kropkę. Byliśmy z dwóch różnych światów. Ja bogaty, ona średniej klasy. Nie przeszkadzało nam to jednak, bo potęga uczucia była ogromna. To tutaj ją poznałem. Tutaj się zakochaliśmy. Isobel była jednak już z kimś w związku. Dzieliła uczucia na dwa, to mnie też zabiło. Resztę historii znasz - miejscowy dramat znad morza. Zapomniałem dodać jedno. Jak to się stało, że ze mną rozmawiasz? Nadal taki młody.. Duszą jednak już nie.. Wiesz co to są duchy światłości? Tereso? Tereso, słuchasz mnie?
Zszokowana tym wszystkim nie umiałam dobrać odpowiednich słów.
- Duchy światłości? Mityczne stwory z baśni. Nie isntieją.
- Miło, że z takim opanowaniem to mówisz. Duchy światłości, to takie półżyjące osoby, które dostały drugą szansę. Mamy za zadanie pomagać potrzebującym. Jesteśmy wysłannikami prosto od Boga. Teleportacja i te sprawy, kochana.
Nie potrafiłam niczego sobie uporządkować w głowie. Duchy światłości? Babcia, która miała dwóch mężczyzn? Havier, ciągle chodzący po ziemi, jej miłość? Nie mogłam pojąć, dlaczego nigdy mi nie powiedziałam prawdy. Napomknęła tylko powierzchownie o całej tej historii, jakby bała się ujawnić ten sekret.
- Czy moja babcia jest szczęśliwa? - zapytałam znienacnka.
- To Isobel ma już wnuki? Czy teń swiat w tak oszalałym tempie się zmienił? Czy ja już straciłem poczucie czasu? Myślałem, że jesteś jej córką.
- Nie znam swojej matki. Nie wiem, jaką osobą była. Babcia zastępowała mi rodzicielkę. Tego się trzymajmy, ok? Odpowiedz mi na moje pytanie.
- Tupet jak Isobel.- zawadiacko uśmiechnął się młodzieniec.
- Nie jestem Isobel! Jestem Teresa.
- Isobel jest szczęśliwa. Jest w dobrym miejscu, będzie jej tam jak w raju.
Spojrzałam mu w oczy. I właśnie w tym momencie zapalił się ten ognik, który poruszył moje rozerwane na kawałki serce, aby się zespoiły. Rzeczywiście, oczy miał takie, jak opowiadała babcia, piękne. Kantem dłoni dotknął mojego policzka. Jego ręce były rozpalone. Zamknęłam oczy. Jedyne czego chciałam to tego, aby mnie pocałował. Jednak nie zrobił tego. Zniknął...
sobota, 19 marca 2016
Rozdział 3
Postanowiłam dzisiejszej nocy iść na plażę zrobić mały wywiad środowiskowy. Wcześniej jednak zaplanowałam odwiedzić cmentarz, bo dziś mija drugi miesiąc od śmierci babci. Często przychodziłam na grób i zostawiałam jej pięć czerwonych róż. A dlaczego taka liczba? Piątego dnia miesiąca urodziłam się ja, moja babcia i ponoć moja matka. Liczba pięć jest szczęśliwą liczbą dla znaczenia mojego imienia.
Pogoda była wietrzna, chmury kłębiły się i złowrogo otaczały pobliski cmentarz. Krążyły pogłoski, że tutejsze miejsce pochówku jest jednym z najstarszych. Dziwne, że nie ma tu grobu Haviera. Powinien być, skoro on urodził się tu, w Los Sunnest. Przeszukałam dokładnie cały cmentarz. Zrezygnowana wróciłam na grób babci. Tuż przy mogile potknęłam się o wystającą gałąź z ziemi. Wbiłam w rękę kawałki rozbitej butelki. Odruchowo wyjęłam je. Ręka zaczęła krwawić. Bluzka z dłuższym rękawem przemoknęła na czerwony kolor. Wiatr coraz mocniej przybierał na sile w pojedynczych porywach. Niedobrze. Nadchodziła burza. Podniosłam się z ziemi i podeszłam do grobu. Leżały na nim świeże kwiaty. Róże. Było ich 5. Ale skąd osoba, która tu była mogła wiedzieć o czymś, co tylko pozostawło w kręgu rodziny, czyli mnie i babci. Nikt inny nie był uśmiadomiony o nawiązaniu do liczby pięć. Nie pora była jednak teraz na głębsze przemyślenia, bo musiałam jak najszybciej ewakuować się z cmentarza. Ręka pulsowała mi niemiłosiernie. Musiałam doznać głębokiego zranienia, gdyż krew nie przestawała skapywać. Bluzka była całowicie porwana, czego wcześniej nie zdążyłam zauważyć. Rana wyglądała okropnie, jedna wielka dziura w ręce. Zaczęło robić mi się słabo. Oparłam się o mogiłę. Prawdopodobnie było to spowodowane utratą sporej ilości krwi. Przymknęłam oczy. Słyszałam tylko wiatr, pierwsze krople deszczu spadały wprost na moją twarz. Byłam w takim stanie, że nie umiałam się już podnieść.
Obudziłam się na piasku na plaży. Koło mnie siedział chłopak. Ten, z którym poprzedniej nocy rozmawiałam. Byłam jeszcze nieco zdezorientowana. Pogoda się ustabilizowała. Spróbowałam ruszyć ręką. Była zawinięta w bandaże.
- Musisz iść z tym do lekarza. Nie wygląda to ciekawie. - chłopak patrzył mi prosto w oczy. Mówił poważnie.
- Jak mnie znalazłeś?
- Przechadzałem się po cmentarzu. Widziałem, jak siedzisz przy nagrobku i zdziwiło mnie to, że akurat w taką pogodę. Podszedłem bliżej i zauważyłem co się stało. Sama się okaleczasz? - to pytanie tylko zaogniło sytuację. Nie dość, że był arogancki to w dodatku osądzał mnie o samookaleczanie.
- Czy ja wyglądam na osobę chorą psychicznie? - ironiczne pytanie.
- Nic takiego nie powiedziałem.
- Uprowadziłeś mnie szczerze mówiąc. - nie chciałam tego na głos powiedzieć, jednak wyrwało mi się. Chłopak się zdenerwował. Zaciskął knykcie nerwowo.
- Czy ja wyglądam na kogoś kto chciałby uprowadzić zranioną osobę? Chciałem ci tylko pomóc a ty nawet nie podziękowałaś.
- Dziękuję. A tak właściwie to dlaczego od razu nie zabrałeś mnie na izbę przyjęć do najbliższego szpitala? - pytanie oczywiste, ale jednak nasunęło mi się dopiero po chwili. W normalnym przypadku widząc osobę, której należy pomóc, racjonalny człowiek od razu wzywa pogotowie albo zabiera ją do szpitala.
- Bo nie mogłem. Nikt mnie tu nie zna. I nie chcę, żeby ktokolwiek poznał. Po prostu ja czuję się obco. Nie rozumiem ludzi mieszkających tu, tych wszystkich waszych technologii. Nawet nie wiem, jak wy umiecie obsługiwać się tym telefonem na palec...
- Smartfonem?
- Chyba tak.
Albo on jest nienormalny albo z innej epoki. Jak można nie umieć obsługiwać się telefonem dotykowym?
- Jak masz na imię? - zapytałam. Chciałam wreszcie poznać jego tożsamość. Problem ten nurtował mnie odkąd go tu spotkałam.
- Za dużo pytań zadajesz. Lepiej idź już. Ktoś musi opatrzeć tą ranę. Jutro też tu będę siedział.
- Nie odprowadzisz mnie?
- Nie.
Chłopak nic się już nie odezwał. Z trudem wstałam z ziemi. Kiedy wracałam do domu odwinęłam bandaż. Ręka wyglądała na zdrową. Tak, jakby nic się nie stało. Krew była na bluzce, ale żadnej rany nie było. Nic, nawet małego zadraśnięcia. To wszystko było jedną wielką zagadką. Postanowiłam jutro wszystko sobie z nim wyjaśnić. W amoku dotarłam do domu. Przebrałam się w czyste ubrania. Wiedziałam, że tej nocy już nie usnę. Za dużo tajemnic, zbyt wiele emocji. Siadłam w fotelu, kuląc nogi. Zostałam tylko ja, myśli i paczka papierosów.
Pogoda była wietrzna, chmury kłębiły się i złowrogo otaczały pobliski cmentarz. Krążyły pogłoski, że tutejsze miejsce pochówku jest jednym z najstarszych. Dziwne, że nie ma tu grobu Haviera. Powinien być, skoro on urodził się tu, w Los Sunnest. Przeszukałam dokładnie cały cmentarz. Zrezygnowana wróciłam na grób babci. Tuż przy mogile potknęłam się o wystającą gałąź z ziemi. Wbiłam w rękę kawałki rozbitej butelki. Odruchowo wyjęłam je. Ręka zaczęła krwawić. Bluzka z dłuższym rękawem przemoknęła na czerwony kolor. Wiatr coraz mocniej przybierał na sile w pojedynczych porywach. Niedobrze. Nadchodziła burza. Podniosłam się z ziemi i podeszłam do grobu. Leżały na nim świeże kwiaty. Róże. Było ich 5. Ale skąd osoba, która tu była mogła wiedzieć o czymś, co tylko pozostawło w kręgu rodziny, czyli mnie i babci. Nikt inny nie był uśmiadomiony o nawiązaniu do liczby pięć. Nie pora była jednak teraz na głębsze przemyślenia, bo musiałam jak najszybciej ewakuować się z cmentarza. Ręka pulsowała mi niemiłosiernie. Musiałam doznać głębokiego zranienia, gdyż krew nie przestawała skapywać. Bluzka była całowicie porwana, czego wcześniej nie zdążyłam zauważyć. Rana wyglądała okropnie, jedna wielka dziura w ręce. Zaczęło robić mi się słabo. Oparłam się o mogiłę. Prawdopodobnie było to spowodowane utratą sporej ilości krwi. Przymknęłam oczy. Słyszałam tylko wiatr, pierwsze krople deszczu spadały wprost na moją twarz. Byłam w takim stanie, że nie umiałam się już podnieść.
Obudziłam się na piasku na plaży. Koło mnie siedział chłopak. Ten, z którym poprzedniej nocy rozmawiałam. Byłam jeszcze nieco zdezorientowana. Pogoda się ustabilizowała. Spróbowałam ruszyć ręką. Była zawinięta w bandaże.
- Musisz iść z tym do lekarza. Nie wygląda to ciekawie. - chłopak patrzył mi prosto w oczy. Mówił poważnie.
- Jak mnie znalazłeś?
- Przechadzałem się po cmentarzu. Widziałem, jak siedzisz przy nagrobku i zdziwiło mnie to, że akurat w taką pogodę. Podszedłem bliżej i zauważyłem co się stało. Sama się okaleczasz? - to pytanie tylko zaogniło sytuację. Nie dość, że był arogancki to w dodatku osądzał mnie o samookaleczanie.
- Czy ja wyglądam na osobę chorą psychicznie? - ironiczne pytanie.
- Nic takiego nie powiedziałem.
- Uprowadziłeś mnie szczerze mówiąc. - nie chciałam tego na głos powiedzieć, jednak wyrwało mi się. Chłopak się zdenerwował. Zaciskął knykcie nerwowo.
- Czy ja wyglądam na kogoś kto chciałby uprowadzić zranioną osobę? Chciałem ci tylko pomóc a ty nawet nie podziękowałaś.
- Dziękuję. A tak właściwie to dlaczego od razu nie zabrałeś mnie na izbę przyjęć do najbliższego szpitala? - pytanie oczywiste, ale jednak nasunęło mi się dopiero po chwili. W normalnym przypadku widząc osobę, której należy pomóc, racjonalny człowiek od razu wzywa pogotowie albo zabiera ją do szpitala.
- Bo nie mogłem. Nikt mnie tu nie zna. I nie chcę, żeby ktokolwiek poznał. Po prostu ja czuję się obco. Nie rozumiem ludzi mieszkających tu, tych wszystkich waszych technologii. Nawet nie wiem, jak wy umiecie obsługiwać się tym telefonem na palec...
- Smartfonem?
- Chyba tak.
Albo on jest nienormalny albo z innej epoki. Jak można nie umieć obsługiwać się telefonem dotykowym?
- Jak masz na imię? - zapytałam. Chciałam wreszcie poznać jego tożsamość. Problem ten nurtował mnie odkąd go tu spotkałam.
- Za dużo pytań zadajesz. Lepiej idź już. Ktoś musi opatrzeć tą ranę. Jutro też tu będę siedział.
- Nie odprowadzisz mnie?
- Nie.
Chłopak nic się już nie odezwał. Z trudem wstałam z ziemi. Kiedy wracałam do domu odwinęłam bandaż. Ręka wyglądała na zdrową. Tak, jakby nic się nie stało. Krew była na bluzce, ale żadnej rany nie było. Nic, nawet małego zadraśnięcia. To wszystko było jedną wielką zagadką. Postanowiłam jutro wszystko sobie z nim wyjaśnić. W amoku dotarłam do domu. Przebrałam się w czyste ubrania. Wiedziałam, że tej nocy już nie usnę. Za dużo tajemnic, zbyt wiele emocji. Siadłam w fotelu, kuląc nogi. Zostałam tylko ja, myśli i paczka papierosów.
czwartek, 17 marca 2016
Rozdział 2
"Kochana.."
Zbyt tradycyjny początek. To ma być szczere, a nie oficjalne.
" Jak byłam mała zawsze chciałam być dorosłą kobietą. Nie zdawałam sobie sprawy, że jej to tak trudna sztuka. Bycie dorosłym. Jak to mądrze brzmi. Ta dorosłość zaskoczyła mnie wtedy, kiedy odeszłaś z tego świata. Trudno mi z tym żyć, normalnie funkcjonować. Tak właściwie to chciałam ci podziękować za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Może pewnego dnia spotkamy się tam, gdzie teraz jesteś ty. Bardzo za tobą tęsknię, brakuje mi twojego codziennego dzień dobry, twojego ciepłego uśmiechu, twoich żartów. Byłas dla mnie jak mama. Czuję twoją obecność, co dodaje mi siły. Zawsze będę cię kochać."
To był najszczerszy list jakikolwiek w życiu napisałam, pomijając to, że jedyny. Nigdy nie wylewałam tylu myśli na papier. Rozdział w życiu, który powinnam dzisiejszej nocy powoli zamykać nie chce drgnąć. Delikatny uśmiech zagościł na mojej twarzy. Wyobraziłam sobie, jak babcia tu jest i czyta moje beznajdziejne wypociny. Pewnie pomyślała sobie, że to jednak jest idiotyczny pomysł z tym spaleniem listów do zmarłych. Mimo to co postanowiłam, to zrobię.
Wzięłam jeansową kurtkę, założyłam trampki do dzisiejszej sukienki i wyszłam z domu, mocno zaciskając w dłoni kawałek papieru i zapalcznikę. Z reguły nigdy nie nadużywałam papierosów. Teraz znalazły się w mojej kurtce. Po śmierci babci zaczęłam popalać raz na jakiś czas. Na początku dusiłam się nimi, ale z czasem uzależniłam się. Jak miałam 15 lat to po raz pierwszy zapaliłam w życiu papierosa. To było pod nieobecnośc babci. Wtedy pierwszy raz zakochałam się. Na moje nieszczęście był to miejscowy chuligan. Chłopak przystojny, ale nadużywał narkotyków, papierosów i alkoholu. Wysoki, brunet, o pięknych niebieskich oczach. Miłość, której niejedna osoba mogłaby pozazdrościć a inni równie dobrze ocenić jako patologię. To on mi dał papierosa pierwszego. Pamiętam, jak bardzo się bałam. Nie umiałam odpalić nawet zapalniczki.
Moi przyjaciele już na mnie czekali na plaży. Każdy miał jakiś zwitek papieru.
- Na początku myślę, że warto zacząć od ciebie. - powiedziała Katherine spoglądając na mnie. Stanęłam nad brzegiem morza. Rozwinęłam kartkę. Po policzku spłynęła mi łza.
- Babciu, kocham cię - zapaliłam zapalniczkę. Nie minęła chwila, a kartkę pochłonął płomień. Spalała się wolno, a ja zalewałam się łzami. Każdy wiedział, jak dla mnie jest to ważne. Popiół uniósł się na wietrze, chwilę potańczył i odleciał w stronę morza. Kolejną osobą, która miała spalić swój list to Michel.
- Dziękuję ci wujku za nauki, które mi ofiarowałeś.
Katherine: - Tęsknię za tobą braciszku.
Kath straciła brata w wypadku samochodowym 2 lata temu. To była ogromna tragedia, bo on zastępował jej ojca, którego straciła kiedy była małą dziewczynką. Wszystko w życiu może się zdarzyć, niektórych rzeczy po prostu nie da się przewidzieć.
Monica: - Za wszystkich moich zmarłych bliskich.
Jessy: - Dziękuję ci dziadku.
Jessy był chłopakiem, który jest podobnie jak ja przywiązany do swoich dziadków. Bardzo ich kocha, jednak dziadek Jessiego zmarł pół roku temu na zawał serca. Cud, że przeżył poprzednie dwa.
Siedzieliśmy później na plaży i rozmawialiśmy wracając do wspomnień związanych z osobami, które straciliśmy. Nie wiem, ile czasu minęło odkąd tu przyszliśmy, ale wydawało mi się, że jest już północ, bo wiatr przybrał na sile, a ja doznałam szoku, bo na plaży oprócz nas ktoś siedział w oddali. Północ to granica między wczoraj a dziś a może nic nie znacząca godzina. Noc to magiczna pora. Tajemnicza tak jak ta osoba siedząca niepodal. Pozostałe osoby tego nie widziały, jednak ja postanowiłam to sprawdzić. Jako, że byłam jedyną osoba w grupie, która niczego się nie bała. Coś mnie ciągnęło w tamtą stronę. Chęć poznania kogoś nowego albo adrenalina. Przeszłam kilkadziesiąt metrów wzdłuż brzegu morza. Na plaży siedział skulony młodzieniec. Nie widziałam jego twarzy, bo był zakapturzony a głowe trzymał pochyloną między nogami. Kolor skóry miał podobny do mnie, opalony, na moje oko koło 180 centymetrów wzrostu.
- Przepraszam, czy nic się nie stało? - zapytałam. Tylko to byłam w stanie z siebie wydusić, gdyż zorientowałam się, że moi przyjaciele znikli z plaży. Być może uciekli, przerażeni tym, że poszłam sama. Dziwne.
- Nie. - odburknął. Był niegrzeczny. Ton głosu nakazywał mi odejść. - Czego chcesz?
- Nie wiem. - To prawda. Nie wiedziałam, co chcę.
- To idź sobie stąd. - uniósł głowę. Jego oczy były przepełnione smutkiem. Ciemne. Jak noc. Jednak błyszczały od łez. Płakał.
- Nie. Potowarzyszę ci.- Usiadłam koło niego. - Często tu przychodzę kiedy jest mi smutno.
- Powiedziałem, że nic mi nie jest. - jego głos był dosyć ostry.
- Trudno mi w to uwierzyć.
- Czy ty musisz się tak narzucać? - po tych słowach zrobiło mi się odrobinę przykro. Nie chciałam go w żadnym przypadku obrazić.
- Jest już późno a ty tu sam siedzisz. - chciałam podtrzymać rozmowę, jednak chłopak ewidentnie chciał mnie odstraszyć.
- Ty również. Co tu robisz Tereso?
On znał moje imię. Na chwilę zapanowała cisza. Słyszłam tylko nierównomierne bicie swojego serca, zdecydowanie przyspieszone. Zamknęłam oczy. Chciałam mu odpowiedzieć, ale po chwili zorientowałam się, że i on zniknął. Nie wystraszyłam się, lecz zastanowił mnie fakt, dlaczego nie usłyszałam szelestu piasku, czy jakiegokolwiek ruchu.
Havier?Ta myśl przeszła mi przez głowę. Niedorzeczne, ale innego wyjaśnienia nie było w tej chwili. Przecież to tylko legendy, opowieści babci. Wymyślone. Ale teraz nic innego nie wyjaśniało zaistniałej sytuacji. W głowie przez dłuższą chwilę odtwarzały mi się automatycznie jego słowa : Co tu robisz Tereso? Wszędzie ciemność. Moje oczy niczego nie dostrzegały w promieniu kilku metrów, bo tak była ograniczona widoczność. Miałam nadzieję, że to wszystko to urojenie. Wolałabym być chora psychicznie, niż stać tu sama i zastanawiać się, co jest prawdą a co złudzeniem.Dlaczego ten chłopak zniknął?
Nazajutrz wstałam późnym popołudniem. Usnęłam nad ranem. Cały czas próbowałam rozwikłać tę zagadkę. Na telefonie miałam kilka nieodebranych połączeń, przeważnie od Katherine i Jessiego. Reszta milczała. Wybrałam numer do przyjaciółki, który znałam na pamięć.
- Teresa, martwiłam się! - wykrzyczała w słuchawkę Kath. - Co się z tobą działo? Zniknęłaś z plaży i nie mogliśmy cię znaleźć.
- Poszłam porozmawiać z tym chłopakiem, a wy uciekliście. - wyjśniłam.
- Nie, my cały czas byliśmy w jednym miejscu. Czekaliśmy na ciebie godzinę, a potem zrozpoczęły się poszukiwania.
To wszystko stawało się coraz bardziej zawikłane. Nie wiedziałam już, co jest prawdziwe a co nie.
- Porozmawiamy później. - rozłączyłam się.
Havier. Czy to rzeczywiście mógł być on? Znam wszystkich z Los Sunnest, jednak jego widziałam po raz pierwszy. Dlaczego był tak nieuprzejmy i szorstki? Przewróciłam oczami. Idiotka ze mnie. Myślę nad osobą, która nie istnieje i była dla mnie niemiła. Paranoja.
środa, 16 marca 2016
Rozdział 1
Ostatni dzień sierpnia. Ja siedząca na brzegu morza.
Popołudnia tu bywają wietrzne, ale ciepłe. Lubię taką atmosferę spokoju. Dźwięk
rozbijających się o tamę fal powoduje, że się wyciszam, daje mi szansę na
powrót do przeszłości, pozwala myśleć tak intensywnie, jak nigdy dotąd.
Miewałam takie dni często. Z pozoru normalny widok dziewczyny siedzącej i odpoczywającej. Jeśliby jednak zagłebić się w ten obrazek można dostrzec jedną
jedyną łezkę spływającą po opalonym policzku. Siedziałam tak do późnych wieczorów.
Nie miałam dokąd wracać. Mieszkałam z babcią. Wystarczało mi to w zupełności,
gdyby nie to, że w ostatnich dniach straciłam ją bezpowrotnie. Rodzice
porzucili mnie, kiedy byłam niemowlęciem. Kiedyś myślałam o nich codziennie,
teraz – prawie w ogóle. Zostałam sama. Nie chciałam wracać sama do czterech
ścian, beż żywej duszy . Kiedy żyła babcia, wszystko wydawało się kolorowe,
traktowała mnie jak własnć córkę. Często mnie tu zabierała kiedy byłam małą
dziewczynką i opowiadała mi historie o wydarzeniach, które rozgrywały się na
piasku, na którym w tej chwili spoczywałam.
Jedna opowieść zostanie mi do końca życia w pamięci. Otóż wydawać by się
mogło, że jest ona nierealna, niczym z innego wymiaru, ale zdarzyła się kilka
lat temu. Pewien chłopiec o imieniu Havier przechadzał sie brzegiem morza.
Sztorm zamienił piękne morze w otchłań ciemności i zabójczej pułapki. Tak
właśnie zginął młodzieniec. Miał tylko 18 lat. Babcia twierdziła, że codziennie
koło północy przybywa nad brzeg morza żywy, piekniejszy niż był. Mroczna
historia utkwiła mi w pamięci. Tajemnicza poświata młodego człowieka. Ciekawe, co czuł umierając. Jakie były jego ostatnie słowa, myśli. Jakie miał marzenia i plany na przyszłośc. Chyba nigdy nikt tego się nie dowie. Jak dotąd nigdy nie spotkałam go jeszcze
przechadzającego się po plaży. Może to tylko legenda? Słońce powoli zachodziło
za horyzont. Niebo zaczęło się ściemniać stopniowo i równomiernie. Nadal było upalnie, mniej więcej 20 stopni
Celsjusza. Gdzieś w oddali roznosiła się piosenka. O tej porze wiele ludzi w
nadmorskich domkach letniskowych urządza sobie w domu imprezy. O dziwo
usłyszałam kawałek mojej ulubionej piosenki. Od razu na mojej twarzy zagościł
delikatny uśmiech. Wstałam, zaczęłam się nerwowo śmiać. Dwa kroki w przód,
jeden w bok, trzy w tył i kilka podskoków. Szalony taniec w moim autorskim wykonaniu
- Teresy Woodsen. Ostatnie promienie
słońca opalały moją twarz. Ja nadal tańczyłam, po chwili jednak zamieniło się
to w kołysanie równomierne z ruchem fal. „Przetrwam” –to najważniejsza
obietnica, która pojawiła się w tej chwili w moim umyśle. Każdy w moim
otoczeniu umierał. Tylko ja pozostawałam i twardo stąpałam po każdym skrawku
ziemi. To jest trudne zadanie, kiedy czujesz, że nie dajesz rady. Moja babcia
zawsze mawiała, że siła i wiara to dwie bariery pozwalające iść prawidłową
ścieżką i jednocześnie będące zaporą przed zejściem z niej. Poczułam uderzenie
zimna. Moje rude włosy zmierzwił chłodny powiew wiatru. Chyba czas zwijać żagle
i wracać do szarej rzeczywistości. Droga
powrotna zawsze była bardziej męcząca niż ta co celu. Postanowiłam, że tym
razem pójdę inną trasą. Włączyłam muzyke w telefonie. Wzięłam głęboki oddech i
ruszyłam naprzód. Nie bałam się wracać sama, bo chyba nic gorszego nie mogło
mnie raczej już spotkać. Jestem całkiem sama, ja i moje myśli. Mam na tyle mocny charakter, że mimo wszystko
zawsze staram znaleźć w porażkach coś dobrego, za każdym razem się uśmiecham.
Taka już jestem. Ludzie nieraz komentowali mój sposób bycia. Określali mnie
mianem osoby bez uczuć, czy też niezrównoważonej psychicznie persony. Co mi
innego pozostało skoro jestem sam na sam ze sobą? Więc tak, przetrwam. Silna istota, nowa dziwiętnastoletnia dziewczyna. Absolutnie nie pozwolę, aby ktokolwiek ingerował
w moje życie. Nie planuję nic. Chcę żyć z dnia na dzień i takiego postanowienia
również będę się kurczowo trzymać. Droga
do domu minęła spokojnie. Otworzyłam skrzypiące, stare, drewniane drzwi. Muszę
je naoliwić. Albo całkowicie wymienić. Wydaje mi się, że o czymś zapomniałam.
Tak. Jutro rozpoczęcie nowego roku szkolnego – klasa maturalna. Nie chcę
słyszeć nieszczerych kondolencji. Jestem pewna, że większość rówieśników cieszy
się z mojej straty. „Wzorowa uczennica starająca się o zagraniczne studia
stoczyła się psychicznie na dno” – ciekawe, czy taki tytuł pojawi się w
szkolnym czasopiśmie plotkarskim. W
naszym liceum tylko tym zajmują się uczniowie. Nie dam im takiej satysfakcji,
bo zbyt długo pracowałam na sukces, który jest tak trudno osiągnąć. Wszystkie
gratyfikacje sa wynikiem tego, że pomimo oporów uczyłam sie nieustannie. Wiele
zawdzięczam babci, bo często pomimo tego, że była osobą o cudownym sercu umiała
krzyknąć na mnie i doprowadzić do porządku, a wtedy ja żałowałam swojego zachowania
i kontynuowałam aktywnie naukę. W mojej rodzinie ponoć inteligencja jest
dziedziczna, więc czasem wydaje mi się, że to po prostu dostałam z pokolenia.Czas
spać. Powędrowałam do mojego pokoju. W holu były porozwieszane zdjęcia
przedstawiającą mnie i babcię, która była pasjonatką robienia fotografii.
Niestety, ja po niej tego już nie odziedziczyłam. Czasem wydaje mi się, że chcę
być jak najbardziej do niej podobna. Może jest to efekt tego, że tak bardzo mi
jej jednak brakuje. Jej nieobecność odznacza się bardzo, gdyż ja nigdy nie
byłam nauczona gotowania, czy robienia porządków domowych. Nagle takie zadania
stały się dla mnie codziennością. Oczywiście z początku popełniałam oczywiste
błędy, na przykład prałam białe ubrania z czarnymi, czego efektem było
wyciąganie z pralki już tylko czarnej odzieży. To samo było z gotowaniem.
Gulasz ala Teresa? Mam sprawdzony przepis. Tylko trzeba pamiętać, żeby sypnąć
za dużo mąki. Z gulaszu zrobiła się breja. Dom
był utrzymany w starodawnym stylu. Wszystkie meble, każdy detal projektowała
babcia. I ja chcę, żeby tak pozostało, bo to jest istne dzieło sztuki. Coś
pięknęgo, wręcz nie do opisania. Każdy szczegół jest ze sobą powiązany. Mój
pokój był nieco odrębny od tej nieziemskiej sfery, bo to był efekt działania
wspólny. Często coś zmieniałam z babcią, czasem ustawienie mebli, a czasem
kolory ścian. Wszystko było zależne od pory roku i naszego humoru. Teraz ściany
były niebieskie. Malowałam je pół roku temu z pomocą babci. Od tamtej pory nic
nie zmieniałam. Nie chcę, żeby cokolwiek naruszyło wspomnienia z nią związane. Może oprócz drzwi
wejściowych, bo naprawdę denerwują. Położyłam się w ubraniach na łóżko. Byłam zmęczona. Oczy powoli mi się zamykały. Jednak wracały cały czas wspomnienia. Miałam 6 lat, bardzo płakałam. Nie chciałam iść do szkoły. Bałam się. Stawiałam opór, bo widziałam same bariery. Babcia jednak powiedziała, żeby nie pozwolić, aby strach przed działaniem mnie sparaliżował. Jej rady zawsze były dla mnie cenne, niczym życiowe wskazówki, którymi powinnam się kierować w dorosłości. Pamiętam, jak codziennie mnie usypiała. Czytała bajki na dobranoc, a ja wyobrażałam sobie, że jestem główną bohaterką, księżniczką, czekającą na księcia na białym koniu- Haviera. Zawsze tym księciem był on. Na koniec babcia śpiewała mi kołysankę i usypiała obok mnie. "Śpij, maleńka, śpij".
Trudną sztuką jest wstawanie rano z łóżka. Tym razem nie miałam jednak z tym problemu. W nocy zbyt często się budziłam, żebym czuła się dziś wyspana. Przetarłam oczy, włączyłam radio. W szafie miałam mnóstwo ubrań, poukładanych kolorystycznie. Granatowa spódniczka a może mała czarna? Postawiłam na to drugie. Pozostało wybrać buty i dodatki. Byłam wysoką dziewczyną, ale noszenie butów na obcasie sprawiało mi zawsze przyjemność. Spojrzałam na kolorową bransoletkę. Tak, ona będzie odpowiednia. Trzeba ożywić nieco swój ubiór.
Wszyscy czekali już przed Liceum, żywo rozmawiając o swoich przeżyciach na wakacjach, miłościach, wyjazdach, imprezach z domieszką alkoholu. Ja zbliżając się do swojej klasy i słysząc podobne tematy nie miałam się czym pochwalić, bo całe wakacje spędziłam naprzemiennie w domu i na plaży. Tradycyjnie wzrok wielu uczniów skupiał się na mojej osobie. Wszyscy znali już moją historię.Najwyższy czas pokazać swoją siłę i niezłomność.
-Teresa, cześć! Bardzo mi przykro z powodu twojej babci. Jak się czujesz? - tą regułkę słyszałam kilka, kilkanaście razy. Odpowiadałam "Dziękuję, czuję się dobrze, nic mi nie jest." Kiedy wszyscy powrócili do swoich spraw w oddali zauważyłam Michel, Katherine, Monicę i Jessiego - moich przyjaciół. Od czasu pogrzebu babci nie utrzymywałam z nimi żadnego kontaktu. Zaczęłam tego żałować, bo na prawdę byli wspaniałymi ludźmi. Nigdy mnie nie zostawili. Ich mowa pożegnalna na pogrzebie była tak szczera i wzruszająca, że niejedna osoba uroniła morze łez.
- Teresa. - wyszeptała Katherine i rzuciła mi się na szyję. - Jak dobrze cię widzieć, tak bardzo tęskniłam. Już nic nie będzie takie jak przedtem.
- Wiem. - śmiałam się i płakałam. Przy niej nie umiałam być tak silna jak przy ogóle społeczeństwa. Kantem dłoni otarłam łzy. Inni na nieszczęście zerkali w stronę mojej grupy. Przyszła mi do głowy wspaniała myśl. - Chodźmy dziś na plażę. Weźmy kartki papieru, długopisy i zapalniczki. Wszyscy za kimś tęsknimy, albo chociażby za latem. Nikt z nas nie powiedział komuś ostatniego słowa takiego, jakiego by chciał. Spotkamy się tam o 22. Jutro sobota, więc chyba nikomu z was nie będzie przeszkadzało, że o tak późnej porze, ale dla mnie to całkiem ważne. Chciałabym w pełni być z wami i cieszyć sie na nowo życiem.
Trudną sztuką jest wstawanie rano z łóżka. Tym razem nie miałam jednak z tym problemu. W nocy zbyt często się budziłam, żebym czuła się dziś wyspana. Przetarłam oczy, włączyłam radio. W szafie miałam mnóstwo ubrań, poukładanych kolorystycznie. Granatowa spódniczka a może mała czarna? Postawiłam na to drugie. Pozostało wybrać buty i dodatki. Byłam wysoką dziewczyną, ale noszenie butów na obcasie sprawiało mi zawsze przyjemność. Spojrzałam na kolorową bransoletkę. Tak, ona będzie odpowiednia. Trzeba ożywić nieco swój ubiór.
Wszyscy czekali już przed Liceum, żywo rozmawiając o swoich przeżyciach na wakacjach, miłościach, wyjazdach, imprezach z domieszką alkoholu. Ja zbliżając się do swojej klasy i słysząc podobne tematy nie miałam się czym pochwalić, bo całe wakacje spędziłam naprzemiennie w domu i na plaży. Tradycyjnie wzrok wielu uczniów skupiał się na mojej osobie. Wszyscy znali już moją historię.Najwyższy czas pokazać swoją siłę i niezłomność.
-Teresa, cześć! Bardzo mi przykro z powodu twojej babci. Jak się czujesz? - tą regułkę słyszałam kilka, kilkanaście razy. Odpowiadałam "Dziękuję, czuję się dobrze, nic mi nie jest." Kiedy wszyscy powrócili do swoich spraw w oddali zauważyłam Michel, Katherine, Monicę i Jessiego - moich przyjaciół. Od czasu pogrzebu babci nie utrzymywałam z nimi żadnego kontaktu. Zaczęłam tego żałować, bo na prawdę byli wspaniałymi ludźmi. Nigdy mnie nie zostawili. Ich mowa pożegnalna na pogrzebie była tak szczera i wzruszająca, że niejedna osoba uroniła morze łez.
- Teresa. - wyszeptała Katherine i rzuciła mi się na szyję. - Jak dobrze cię widzieć, tak bardzo tęskniłam. Już nic nie będzie takie jak przedtem.
- Wiem. - śmiałam się i płakałam. Przy niej nie umiałam być tak silna jak przy ogóle społeczeństwa. Kantem dłoni otarłam łzy. Inni na nieszczęście zerkali w stronę mojej grupy. Przyszła mi do głowy wspaniała myśl. - Chodźmy dziś na plażę. Weźmy kartki papieru, długopisy i zapalniczki. Wszyscy za kimś tęsknimy, albo chociażby za latem. Nikt z nas nie powiedział komuś ostatniego słowa takiego, jakiego by chciał. Spotkamy się tam o 22. Jutro sobota, więc chyba nikomu z was nie będzie przeszkadzało, że o tak późnej porze, ale dla mnie to całkiem ważne. Chciałabym w pełni być z wami i cieszyć sie na nowo życiem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)